Bezmajtek oszalał na punkcie choinki. Zakupił sobie w Jysku sztuczne drzewko za 15 złotych. Sam ją złożył, porozkładał dokładnie gałązki i patrzył z zachwytem. Mozolnie,ale z uśmiechem ubierał ją długo i konsekwentnie, zawieszając bombki tylko po jednej stronie. Ups, pomyślałam. Ciekawa wizja. Przyjrzawszy się jej z daleka stwierdził, ze ma zbyt mało ozdób i zaciągnął mnie do robienia łańcuchów. Z racji tego, że straciłam głos w wyniku przeciągającego się przeziębienia, zostałam w domu i mogłam podjąć się prac plastycznych, których szczerze nie znoszę. Zrobiliśmy pięciometrowy łańcuch ( według Bezmajtka, stanowczo za krótki) z białego papieru, metodą składania raz w jedną stronę, raz w drugą oraz drugi z kolorowych paseczków, oczko w oczko. Dziecko przeszczęśliwe, ja wymęczona jak koń po wyścigach.
Po południu Wężuś przywlókł cztery kilogramy kapusty kiszonej oraz mięcha na bigos. Ukitrałam dwa gary , zalałam winem...pycha!
Przyszedł czas na choinkę. Tym razem ,,żywą", do salonu. Panowie przynieśli największą i najgęściejszą jaka była. No i się zaczęło. Wężuś spocony, wzdycha, bo zostawił siekierkę w samochodzie, który jest u mechanika. Poszedł do punktu sprzedaży choinek, pożyczyć narzędzie zbrodni. Ciosał, sapał, wyzywał. Drzewko stanęło. Bezmajtek z wypiekami na twarzy zabrał się za ubieranie. Nowe bombki, sztuczny śnieg.Przepiękna.
Aby tradycji stało się zadość, jak co roku, choinka runęła na ziemię. Bezmajtek w ryk. Nie będzie świąt, nie będzie prezentów.Buuuuuuuu!!!! Byłam bliska obłędu. Wściekła, nie mogłam krzyczeć, bo przecież straciłam głos!!! Wężuś oberwał, ze mnie nie słuchał. Mówiłam, ze runie!!!
Poirytowany tym, ze miałam racje, wlazł pod choinkę. Musiał przecież ratować święta. Gmyrał, gmyrał....ja patrzyłam i patrzyłam.Nagle, choinka - ŁUUUPPPPP! na Wężusia. Tylko nogi mu wystawały. Nie wiedziałam co robić, śmiać się czy może zawyć z rozpaczy. A może wyciągać pana domu spod drzewka?
Na szczęscie poradził sobie sam i co najgorsze zaprosił mnie pod gałęzie. Miałam zadecydować, które obciąć, coby drzewo było lżejsze i nie rypnęło po raz kolejny. No i tak leżymy sobie pod choinką, przyglądamy się....Nagle słyszę Uciekaj. Stało się. Tym razem choinka przywaliła i mnie i jego. Bezmajtek wpadł w histerię! Nie dość, ze nie będzie świąt, to jeszcze zostanę sam, bo rodziców mi zabiło....Ratunku!!!!
Moja dzika rozpacz zamieniła się w głupawy, bezgłośny ( przez zapalenie krtani) śmiech. I tak sobie leżeliśmy chichrając się jak dwa świry.
Wężuś pobiegł po nowy stojak. Do dziś drzewko stoi i chyba nie ma już zamiaru przewracać się. Czeka nas ponowne ubieranie. Będzie wesoło.
Oto choinka, jeszcze stoi!
Pan bigos, w trakcie gotowania!
Wyeksmitowana Sonia, strzeliła focha.
WESOŁYCH ŚWIĄT!!!!!
zapiski na kolanie
piątek, 21 grudnia 2012
czwartek, 13 grudnia 2012
piątek, 30 listopada 2012
czwartek, 29 listopada 2012
[16]
Pomału wracam do świata. Wychodzę z mojego, własnego, pełnego lęków i pogmatwanych myśli.
Wężuś mówi, że będzie dobrze. Chcę w to wierzyć, marzę o tym. A tymczasem obrazek podpatrzony u Zimno, na twarzoksiążce.
piątek, 23 listopada 2012
[15]
Mając piętnaście lat zaczęłam grać na klarnecie. Trochę z przymusu ( bo nie dostałam się do klasy fortepianiu), trochę z ciekawości. Początki były trudne. Instrument wydawał z siebie piski, jęki i stęki. Nie było łatwo. Ale później było już tylko tak....
czwartek, 22 listopada 2012
piątek, 16 listopada 2012
[13]
Xavier Villaurrutia
NOKTURN LĘKU
Wszystko wśród nocy żywi sekretne obawy:
głucha cisza i dźwięki, czas, a także miejsce.
Uśpieni w bezruchu czy też lunatycy
bezradni jesteśmy wobec owej trwogi.
Lecz nie wystarczy zamknąć oczu w mroku
ani w sen zapaść, by więcej nie patrzeć,
gdyż w surowej ciemności i w grocie uśpienia,
to samo światło nocy znów nas obudzi.
Wtedy to, niby człowiek, co marzy na jawie,
bez celu i powodu zaczynamy biegnąć.
A noc przytłacza nas swoją tajemnicą
i mówi nam, że umrzeć to znaczy się zbudzić.
I któż pośród cieni odludnej ulicy
na jakimś murze, w sinym lustrze samotności
nie ujrzał, jak coś kroczy, podchodzi ku niemu,
i nie czuł chłodu trwogi, śmiertelnego lęku?
Lęku, że jest już tylko pustym ciałem,
które przywdziałby każdy, ten lub inny człowiek,
trwogi, że jeszcze żyjąc, jest już nieobecny,
obawy, czy to wszystko istnieje naprawdę.
Od poniedziałku podejmuję walkę. Przeciwnik jest srogi i przebiegły. Wierze, że tym razem mi sie uda.
NOKTURN LĘKU
tłum. Joanna Petry-Mroczkowska
Wszystko wśród nocy żywi sekretne obawy:
głucha cisza i dźwięki, czas, a także miejsce.
Uśpieni w bezruchu czy też lunatycy
bezradni jesteśmy wobec owej trwogi.
Lecz nie wystarczy zamknąć oczu w mroku
ani w sen zapaść, by więcej nie patrzeć,
gdyż w surowej ciemności i w grocie uśpienia,
to samo światło nocy znów nas obudzi.
Wtedy to, niby człowiek, co marzy na jawie,
bez celu i powodu zaczynamy biegnąć.
A noc przytłacza nas swoją tajemnicą
i mówi nam, że umrzeć to znaczy się zbudzić.
I któż pośród cieni odludnej ulicy
na jakimś murze, w sinym lustrze samotności
nie ujrzał, jak coś kroczy, podchodzi ku niemu,
i nie czuł chłodu trwogi, śmiertelnego lęku?
Lęku, że jest już tylko pustym ciałem,
które przywdziałby każdy, ten lub inny człowiek,
trwogi, że jeszcze żyjąc, jest już nieobecny,
obawy, czy to wszystko istnieje naprawdę.
Od poniedziałku podejmuję walkę. Przeciwnik jest srogi i przebiegły. Wierze, że tym razem mi sie uda.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)








