piątek, 5 października 2012

[5]

Dzisiejszy post będzie o niczym. Bo, będzie o bigosie. Przyśnił mi się śnieg, Święta Bożego Narodzenia i magiczna atmosfera temu towarzysząca. Uczucie to było tak silne, ze z samego rana zakupiłam półtora kilograma kapusty kiszonej, tyle samo mięsa ( szynki wieprzowej), kawał golonki i metr kiełbasy. Nie mogło zabraknąć suszonych śliwek, listka laurowego i ziela angielskiego. Zapach świeżych grzybów i smażonego z cebulą mięsa rozchodził się po całym mieszkaniu. Gdyby nie słońce za oknem i termometr wskazujący dwadzieścia jeden stopni, ktoś mógłby pomyśleć, że nastał grudzień. Dawno nic nie sprawiało mi tyle przyjemności, co wczorajsze mieszanie w wieeeelkim garnku. Nawet Wężuś osłabiony bólem zęba, dał się uwieść niezwykłym zapachem dochodzącym z kuchni. Zjadł miskę kapuchy, oblizując się jak pies. Pyyyycha!!! Usłyszałam. No tak. Przez żołądek do serca, zadziałało.

Pan Bigos.
 
Dzika radość gotowania posiłku iście świątecznego dość szybko minęła, gdyż....w mojej głowie powstało pełne paniki pytanie Kiedy my to wszystko zjemy? Przy takiej ilości będziemy jeść bigos do Świąt Bożego Narodzenia. Czyli, że cudowna rodzinna atmosfera utrzyma się tak długo? Tego sobie życzę.

2 komentarze:

  1. Kochana, piszę się na odrobinę bigosu!!!!Dasz???
    Ja do bigosu dolewam wino czerwone Fuegoooooo np.
    Fuego ;))))) Polecam.
    Love!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, ze mi przypomniałaś o winie....Tak bardzo zachwyciłam się niecodzienną atmosferą w domu, ze z tego roztargnienia zapomniałam o najważniejszym składniku. Może jutro wino + bigos? Kupię 2 butelki:)))

    OdpowiedzUsuń